Spożywanie chrzanu przysparza życiowych sił, jak pisał Marcin z Urzędowa w Herbarzu polskim z 1593 roku.
Nie wyobrażam sobie wielkanocnego stołu bez dużej misy sosu, który zwykle przygotowuję z utartego osobiście korzenia. To tradycyjna polska przyprawa.
Piekielnie ostry zapach wydzielający podczas obróbki powoduje łzawienie, a inhalacje z chrzanowego aromatu dostarczają naprawdę mocnych wrażeń. Sama cierpiałam długo, póki nie wpadłam na pomysł użycia do tej operacji sokowirówki. Od tego momentu tarcie chrzanu – to sama przyjemność. Wkładam okulary do pływania, oskrobany korzeń kroję w kostkę i puszczam maszynę w ruch. Utarty chrzan przekładam go garnka, zalewam na 5 minut wrzątkiem zaprawionym sokiem z cytryny, odcedzam. Uwaga: dopiero w tym momencie zdejmuję basenowe okulary. Gdy utarty i sparzony chrzan wystygnie, dodaję dwa ugotowane na twardo żółtka, przetarte przez sitko, szklankę majonezu i szklankę gęstej śmietany. Sól, sok z cytryny, cukier i pieprz do smaku. Dobrze, jeśli taki sos przed podaniem postoi w lodówce co najmniej przez noc.
Bardzo lubię chrzan i to w różnych postaciach: na ciepło jako sos do gotowanych kurzych żołądków, jako cytrynowo-chrzanowy beszamel do gotowanych ryb. Dodaję też sporą łyżkę do żurku. A w chłodniejsze dni wczesną wiosną i późniejszą jesienią przygotowuję zupę chrzanową, czyli zmiksowaną kartoflankę doprawioną chrzanem na ostro, ze śmietaną i suszonym koperkiem.
Na długo przed odkryciem penicyliny znano bakteriobójcze działanie chrzanu, stosowano go przy anemii, uciążliwym kaszlu, zapaleniu oskrzeli, chronicznym katarze i wielu innych dolegliwościach.
Tak więc również w tym roku, zgodnie ze starym zwyczajem, do koszyczka ze święconką – oprócz pisanek, baranka, chleba, ciasta drożdżowego, wędliny, soli – włożę kawałek chrzanu. Tego symbolu tężyzny fizycznej i duchowej nie może zabraknąć.