Ten deser miał w sobie niepowtarzalną ulotność, coś jakby z klimatu Listów z fiołkiem Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
Dlaczego? Zaraz wytłumaczę.
W naszym dawnym starym ogrodzie pod koniec kwietnia na trawniku i pod krzewami pojawiały się szafirowoniebieskie fiołki, a ich zapach docierał do otwartej na oścież werandy. I to były te jedyne dni w roku, kiedy ciotka Maryla robiła ów niezwykły tort: był to tort do pewnego stopnia hiszpański – czyli bita śmietana i bezy. Z tym że malutkie bezy, które dekorowały ten pyszny deser, piekło się ze świeżo zerwanymi fiołkami. Kilka garści pachnących kwiatków należało wsypać do ubitej z cukrem piany, delikatnie wymieszać łyżką i upiec, a raczej, jak to bezy, wysuszyć w piekarniku.
Potem uformowaną klasycznie bitą śmietanę udekorować tymi wyjątkowymi ozdobami oraz wiśniami z konfitury, truskawkami, malinami… Smakosze – nie tylko ci z rodzinnego grona – wysoko cenili te fiołkowe bezy, komplementowali zarówno smak, jak i wygląd. W domu żartem mówiło się, że to jest właśnie „sam szczyt elegancji”. Że fiołkowy tort jest „wyborny i wytworny”.
Wykonanie jest banalnie proste – a efekt nadzwyczajny. Polecam.