Rozrastająca się Bydgoszcz wchłonęła Bartodzieje, dziś są jedną z dzielnic miasta; kiedyś były tam pola, sad, inspekty, warzywnik. Dziś tego ogrodu już nie ma…
A miały tam swoje szczególne miejsce pomidory. Były żółte, pomarańczowe, czerwone, malinowe; podłużne, okrąglutkie, malusieńkie jak śliweczki i także wielkości dorodnej kapuścianej głowy. Wspinały się po tyczkach. Pachniały w słońcu. Rosły, kwitły, dojrzewały. Babcia Agnieszka spędzała wśród pomidorowych krzaków sporo czasu. W kieszeniach szarego fartucha miała zawsze pęczki rafii i króciutki, ostry nożyk. Uszczykiwała zbędne pędy, podwiązywała uginające się pod ciężarem owocu gałązki, mocowała pochylające się tyczki, oglądała pieczołowicie każdej z roślin. Krążyła wśród grządek zazwyczaj sama, w milczeniu. Znała się na pomidorach. Przyglądając się im w skupieniu, poznawała ich sekrety. Oczywiście, doglądała również szparagów, kwiatów w szklarni, jabłoni, śliwek, porzeczek, agrestów, ogórków i indyków. Doglądała wszystkiego. Ale pomidory miały u niej wyjątkowe względy. Rzecz jasna, z ich powodu niczego w gospodarstwie nie zaniedbywała. To byłoby niewyobrażalne.
Smak dzieciństwa
Kiedy urosły i już zaczynały różowieć, ale jeszcze były twarde i zielonkawe, wszyscy cieszyliśmy się na niedzielną zimną przystawkę; na pomidory faszerowane warzywami. Ten smak pamiętam do dziś. Jednak nieczęsto udaje mi się go odtworzyć. Rzecz w tym, że pomidory uprawiane pod folią nie mają ani tego smaku, ani tego zapachu, co gruntowe, nawożone obornikiem i dojrzewające na słońcu w dobrze osłoniętym, ciepłym miejscu. Dziś nikt nie sprzedaje takich, które nie byłyby czerwone jak na zdjęciu reklamowym. Ale gdy udaje mi się namówić kogoś, kto ma krowę i uprawia pomidory we własnym ogrodzie, żeby zebrał dla mnie trochę tych różowawo-zielonkawych, przygotowuję naszą rodzinną przystawkę.
Krok po kroku
Najpierw robię farsz: w rondlu o grubym dnie podsmażam na oleju pokrojoną w kosteczkę cebulę, dodaję starte na grubej jarzynówce marchew, pietruszkę, duży kawał selera oraz kawałek cienko uszatkowanej kapusty, duszę wszystko na oleju pod przykrywką na maciupeńkim ogniu. Wrzucam ze dwa, trzy listki bobkowe. Mieszam często drewnianą łyżką. Ma się to dusić bez kropli wody. Gdy warzywa są już uduszone – ale niekoniecznie takie bardzo miękkie, dodaję troszkę soli, troszkę cukru i sporo pieprzu. W międzyczasie przygotowuję pomidory – odcinam wierzchy, wydrążam miąższ ostrą łyżeczką i układam na talerzu, otworem do dołu, żeby ociekły. A gdy farsz gotowy, nadziewam pomidory warzywami, nakładam kapelusiki i wkładam do żaroodpornego naczynia. Podlane olejem wstawiam do piekarnika na 25-30 minut. Potem, gdy dobrze wystygną, wkładam na noc do lodówki.
Oczywiście można faszerować duszonymi na oleju warzywami pomidory czerwone, dojrzałe, ale to nie to samo.
Babcia Agnieszka – jasnowłosa, pogodna, zawsze uśmiechnięta – cieszyła się dobrym zdrowiem i swoistym, tylko jej właściwym poczuciem humoru. Lubiła przebywać w pobliżu wszystkiego, co piękne: obrazów, haftów, pachnących, barwnych kwiatów i dorodnych owoców. Kochała swoją ziemię. Lecz pomidory najwięcej. Były jej radością i dumą.