Dostałam na imieniny kalanchoe, ale zaczęło zamierać: gałązki uschły. Przykro mi było wyrzucić miłą roślinkę; z ziemi na cienkiej łodyżce wystawał tylko jeden malutki zielony listek, więc pomyślałam, że może się odrodzi. I rzeczywiście – po pewnym czasie obok pierwszego pojawił się drugi, trzeci. Ciekawa byłam, co z tego wyrośnie, ponieważ te listki w ogóle nie przypominały kalanchoe. Po dwóch miesiącach z pączka rozwinął się niepozorny biały kwiatek, a gdy płatki opadły, ukazała się zielona kuleczka, z której stopniowo wykształciła się papryczka powoli nabierająca czerwonego rumieńca…
Nie mam pojęcia, jakim sposobem w miejskim mieszkaniu na parapecie wyrósł pochodzący z Ameryki Południowej pieprzowiec, może wykiełkował z ziarenka, które przypadkiem znalazło się w ziemi doniczkowej. Nie wiadomo.
Tak czy owak postanowiłam uczcić to niecodzienne wydarzenie. Ponieważ mój owocek wystarczyłby najwyżej na obiad dla krasnoludków – kupiłam na targowisku kilka czerwonych papryk.
Przygotowałam farsz: pokrojoną w kostkę cebulę przysmażyłam na oleju, dodałam utarte na grubej jarzynówce marchwie i cukinię. Udusiłam do miękkości, doprawiłam odrobineczką soli, natomiast obficie pieprzem, czosnkiem i curry. Taki farsz ma specyficzny smak – jest słodkawy, a zarazem ostry.
Papryki opiekłam na metalowej płytce, obrałam ze skórki, a po usunięciu pestek napełniłam farszem.Wstawiłam na noc do lodówki, aby przystawka nabrała smaku. Taką paprykę można podać na zimno lub na ciepło.