W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku w sklepach spożywczych kupowało się produkty, o których dziś mało kto pamięta. Oferta była skromna, czekolada należała do towarów luksusowych, w dziale słodyczy leżały na półkach krówki, landrynki, kukułki, irysy i blok kakaowy. Jednym z dostępnych i bardzo tanich przysmaków była marmolada buraczana, obecnie całkiem zapomniana. Kosztowała grosze. Występowała w postaci prostopadłościanów, przypominających pasztet. Sprzedawczyni kroiła tę marmoladę na plastry, ważyła i już można było rozkoszować się jedynym w swoim rodzaju smakiem.
Podaję przepis, bo wróciła – i słusznie – moda na buraki, a ja wolę taką marmoladę niż chipsy czy inne sposoby przyrządzania tego wartościowego warzywa.
Buraki – 1kilogram – owinięte w folię upiec w piekarniku.
Po ostudzeniu zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Smażyć na małym ogniu jak każdą inną marmoladę. Dodać sok i skórkę z 1 cytryny.
I tu uwaga: burak burakowi nierówny – co zależy od sposobu uprawy i przechowywania – więc jeżeli smak jest niewyraźny, można dodać jabłka uduszone na mus oraz cukier i przyprawy. Ja prócz pół kilograma jabłek i szklanki cukru i dodałam zmielony cynamon i goździki.
Gdy marmolada osiągnęła odpowiednią gęstość, przełożyłam do foremek, żeby zastygła. Można przechowywać ją w słoiczkach, ale ja chcę ją podać plastrach, żeby przypomnieć sobie dawne czasy.