Kruk z plastiku odstrasza szpaki. Twierdzi, że robi to skutecznie.
Stoję na balkonie i chronię czereśnię przed szpakami. Na drzewie nie ma jeszcze owoców, ale te łobuzy, ta istna ptasia szarańcza, której okres lęgowy zaczyna się na początku kwietnia, już zaczęła przygotowania do szabru. W marcu budują gniazda, żeby – gdy tylko pojawią pierwsze, jeszcze zielone owoce – przypuścić atak. Nie ma, że przyjdzie dwóch, czy trzech – to jest normalny nalot, są ich setki. A taką robią wrzawę, jakby ich było tysiące.
Ale w tym roku będzie inaczej, bo ja tu stoję. Ja, kruk. To nic, że jestem z plastiku, to nic, że się nie ruszam. Szpaki nie wiedzą, że to bajer i trzymają się z daleka. Że się mnie boją wiem na pewno, bo stoję tu dopiero od tego roku i jest to pierwszy rok, kiedy nie pokazał się tu jeszcze żaden z tych gałganów. A jak się pokazał to tylko na chwilę, dokąd mnie nie zauważył.
Stoję trochę z boku, nie od razu mnie widać, wygląda to trochę tak, jakbym czyhał w ukryciu, żeby nagle zaatakować. Szpaki to łykają. Widzę, jak tędy przelatują, robią kilka kółek nad czereśnią i znikają, a potem długo, długo nie ma tu ani jednego. Pewnie te, które przelatywały, powiedziały reszcie towarzystwa, że ja tu stoję. Ja, kruk.
Mam gdzieś, że się nie najedzą. Niech idą na szaber gdzie indziej, do sadów, do Grójca niech lecą. Jeden, chyba jakiś wariat, usiadł ostatnio na gałęzi i długo mi się przyglądał. Coś zaczął kumać, po dziobie mnie musiał poznać, bo mój jest żółty, a prawdziwe kruki mają ciemne dzioby. Gdy już prawie rozkminił, że jestem sztuczny, zawiał wiatr i zakiwał mną w lewo i w prawo. Szpak tak się przestraszył, że najpierw popuścił, a potem odfrunął tak szybko jak koliber. Bo jeśli ktoś myśli, że tu żarty miejsce mają, to grubo się myli. Ja mu to mówię. Ja, kruk. Za 15 złotych.