Dostałam od dzieci plastikową torbę pełną daktyli kupionych na targu w Tunezji. Paczka, oblepiona słodkim syropem, wyglądała swojsko. Na pamiątkę tej egzotycznej podróży postanowiłam zostawić kilka pestek na sadzonki palmy daktylowej. Po kilku latach przypomniałam sobie o nich i bez namaczania włożyłam po 3-4 sztuki do doniczek z innymi roślinami, które już rosły w dobrej ziemi. Po dłuższym czasie, kiedy już dawno o nich zapomniałam, zauważyłam cienkie pędy. Teraz rosną w trzech doniczkach, mają po około 5 cienkich i wiotkich liści. Są niepodzielone i nawet niepodobne do liści palmy. Nie tracę cierpliwości, podlewam raczej rzadko. Jeśli nawet o nich zapomnę, to mam wymówkę, że w gorącym klimacie, w którym zwykle rosną, też nie mają lekko.
Gdyby udało mi się wyhodować chociaż jedną dorodną, dorosłą palmę z tych mizernych sadzonek, to kto wie, czy nie zacznę uprawiać drzewka z pestki mandarynki albo cytryny. Jeśli kto zapyta: “Znasz-li ten kraj, gdzie cytryna dojrzewa?” – odpowiem, że znam i mam taką krainę na własnym parapecie.