Nasza czereśnia owocuje punktualnie 1 czerwca. Nie zawsze jednak udaje nam się zdążyć przed szpakami, pilnie śledzą proces dojrzewania. W tym roku albo dlatego, że przyroda przyspieszyła, albo ptaki się zagapiły, zebraliśmy mnóstwo owocu. Nie lubię marnować plonów, a nie wszystko dało się zjeść, rozczęstować czy zamrozić. Z czereśni robi się na zimę kompot, ale ile można. Postanowiłam usmażyć eksperymentalnie dżem. Wyjdzie albo nie wyjdzie.
Umyte owoce włożyłam do rondla, przygniotłam ręką, żeby puściły sok. Postawiłam na malutkim ogniu, żeby się zagotowały we własnym sosie. Po wystudzeniu palcami – było sporo babraniny – wybrałam pestki.
Dodałam cukier – 25 dag na kilogram owocu.
Ponieważ smak był nijaki, bez wyrazu, dodałam sok i skórkę dużej cytryny (1 cytryna na kilogram czereśni) i łyżkę miodu (1 łyżkę na kilogram). Zrobiło się trochę lepiej, ale jeszcze czegoś brakowało.Dodałam przesiekaną z cukrem skórkę pomarańczową (dwie łyżki na kilogram). Wysmażyłam na gęsto, po wystudzeniu zmiksowałam.
I powiem jedno: ten, kto sądzi, że czereśni nie da się zrobić dżemu, „jest w mylnym błędzie”.